Forum www.motosompolno.fora.pl Strona Główna www.motosompolno.fora.pl
Forum WGM Sompolno
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Brno, Wiedeń, Bratysław, Budapeszt - 6 sierpniowych dni 2013
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.motosompolno.fora.pl Strona Główna -> Imprezy, wyjazdy, szybkie ustawki / Relacje z wypraw, wycieczek, imprez...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Sob 0:11, 17 Sie 2013    Temat postu: Brno, Wiedeń, Bratysław, Budapeszt - 6 sierpniowych dni 2013

Plany, plany, plany… Już nie pamiętamy, kiedy Petra rzuciła pomysł, by w sierpniowy długi weekend pojechać do Pragi. Jak zawsze kilka osób było za. Czas mijał… Ja z Agatą stwierdziliśmy, że przedłużymy sobie długi weekend i przejedziemy jeszcze przez Wiedeń i Bratysławę. Czas mijał… na kilkadziesiąt dni przed wyjazdem było już wiadomo, że Petra i Diego nie jadą, inni też zrezygnowali. No cóż – życie. Ponieważ i Agata i ja byliśmy już w Pradze, stwierdziliśmy, że zmienimy trochę kierunek i zwiedzimy sobie Budapeszt. No i w sumie, po co jechać na długi weekend, kiedy wszystko będzie pozajmowane i ruch na drodze, skoro można pojechać kilka dni prędzej, czyli w sobotę 10 sierpnia.
A więc miało być tanio: zwiedzanie z siodełka motocyklowego, żadnych pierdu pierdu jak np. zaklepywanie noclegów. Wyjazd w stylu Karaluchowym: to i to byłoby fajnie zobaczyć, ale jak się nie uda albo co innego wpadnie nam do głowy po drodze, to zmieniamy plany.
Jeszcze na kilka dni przed planowanym wyjazdem Agata nie była pewna czy dostanie urlop. We wtorek urlop podpisany… Już w środę zaczęliśmy się pakować. I tu przydała się dawno temu zrobiona lista rzeczy, które trzeba spakować na wyjazd. Oczywiście mała korekta w celu dostosowania do kierunku i czasu podróży. A w piątek po fajrancie wszystko było już zapięte na ostatni guzik.
Wieczorem jakoś nie mieliśmy problemu z zaśnięciem. Gorzej było już w nocy, bo kilka razy zagrzmiało i mocno zaczęło lać.
7:00 – pada, 10:00 – pada, 12:00 – przekładamy wyjazd na niedziele, 14:00 – przestało padać, 14:10 - nosimy bagaże do samochodu i jedziemy do garażu, 15:10 – ruszamy Caponordem i Versysem w naszą „pierwszą, wspólną, zagraniczną wyprawę”.
Jechaliśmy sobie spokojnie: Kalisz, Brzeg, Nysa, Głuchołazy, granica z Czechami… Ale że już było koło 19:00 stwierdziliśmy, że poszukamy noclegu jeszcze po naszej stronie granicy i dalej ruszymy rano. Nocleg znaleźliśmy już w pierwszej napotkanej kwaterze. Trafiło się u sołtysa w Jarnołtówku. 25 zł od osoby za noc – kochamy polskie góry Smile
Niedziela rano, mycie ząbków, pakowanko i… trzeba było tylko jeszcze zatankować motocykle i zjeść śniadanie. Wróciliśmy zatem do Głuchołazów, zatankowaliśmy motocykle i zjedliśmy śniadanko na parkingu przy markecie. I lecimy dalej. W nawigacji: kierunek Brno, trasa krótka (przekładając to na ludzki język: będzie kiepski asfalt, wolna jazda, dużo zakrętów i ładne widoczki). Trasa okazała się iście motocyklowa, zakrętów było nieskończenie wiele, a do tego interesujące widoki (np. pola kolektorów słonecznych).
Droga mijała szybko, więc stwierdziliśmy, że przy tak dobrym czasie zdążymy zobaczyć Brno i nocleg znajdziemy gdzieś w trasie na Wiedeń. Niestety na jednym z piaszczystych skrzyżowań, trafiła się mała zawierucha, łup… i mamy w Versysie złamaną klamkę przedniego hamulca. Straty w ludziach – brak Smile No to szybkie pozbieranie się do kupy, a więc: uniwersalna srebrna taśma klejąca, płasko-oczkowa dziesiątka, jako usztywniacz złamania. Operacje przeprowadził doktor Karaluch, asystowała doktor Agata. Zmieniamy plan: jedziemy na Kamping Radka, jak nam nawigacja wskazuje. Na miejscu okazuje się, że kamping jest naprawdę fajny. Sympatyczna obsługa: najpierw Pani pozwala nam się rozpakować, potem pokazuje na mapie, gdzie jest najbliższy bankomat. Z koronami w ręku idę uregulować rachunek. Tu bardzo sympatyczny pan wysłuchuje, jaki mamy problem, obdzwania swoich znajomych a godzinę później daje nam namiar na firmę, w której w poniedziałek od ręki pospawają nam dźwignię hamulca. Przy okazji dowiadujemy się, co warto zobaczyć w Brnie. No to uspokojeni o dalsze losy Versysa, z załatwionym na noc socjalem jedziemy zwiedzać Brno.
Takie miasta są stworzone dla motocyklistów: wjeżdżasz do miasta i tak długo jedziesz przed siebie aż trafiasz na starówkę. Zostawiasz motocykl na parkingu (jest niedziela więc parkingi wokół starówki są za free i puste przede wszystkim), robisz kilka kroków i zwiedzasz to, co najstarsze i co najciekawsze. Obeszliśmy kilka uliczek, zrobiliśmy kilka fotek. Oczywiście nie obyło się bez toastu Kofolą w jednym z ogródków. Bardzo nam się spodobał pomysł na jedną taką knajpkę sezonową: na placyku 10 metrów na 10 metrów plażowy piasek, na nim plażowe leżaki i stoliczki, klienci boso stąpający w stronę bufetu. Brno jest naprawdę ładne a my zadowoleni i najedzeni. Wróciliśmy na kamping. Byliśmy jedynymi motocyklistami i prawie jedynymi Polakami. Otaczali nas sami Niemcy, Holendrzy i Anglicy, ale wszyscy przyjaźnie nastawieni a kilka osób pokazało nam, że podoba im się nasz sposób podróżowania.
Po wieczornej toalecie idziemy jeszcze nad jezioro by spojrzeć na Brno nocą. Kurna fajnie, że mimo braku kasy i małego doświadczenia Agaty na motocyklu, udało nam się ruszyć w drogę. Fajnie, że jutro jedziemy dalej…

C.D.N.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Motorzysta
forumowicz



Dołączył: 22 Lut 2012
Posty: 433
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice Kruszwicy

PostWysłany: Sob 14:20, 17 Sie 2013    Temat postu:

Czekam za dalsza czescią relacji... Dobrze ze cali wróciliscie Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lewy
towarzysz wypraw



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: S-no

PostWysłany: Nie 8:58, 18 Sie 2013    Temat postu:

Zapowiada się ciekawie Very Happy Panie Karaluch- klamki to się bierze na zapas Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Nie 20:49, 18 Sie 2013    Temat postu:

Lewy, to klamki w hondach tak często się łamią?
Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Nie 22:40, 18 Sie 2013    Temat postu:

Poniedziałek


Kuźwa, noc była zimna jak cholera. Niby pierwsza połowa sierpnia a zimno było jak w październiku. Na szczęście poranek był słoneczny i szybko kości się dogrzały. Toaleta, śniadanko mistrzów (pieczywko zakupione jeszcze w Polsce, polska konserwa i takie tam…), mycie ząbków, pakowanko i lecimy. GPS na spawacza. Jak okazało się na miejscu, spawacz mieścił się w firmie zajmującej się regeneracją głowic silników. Czyli partacze tu raczej nie pracują. Jak tylko pokazałem klamkę, tak starszy pan od razu wiedział, o co chodzi. Chyba poprzedniego dnia, sympatyczny pracownik kempingu, naświetlił mu temat, bo ten kazał tylko przyjść za 30 minut i tyle. W tym czasie Agata dosypiała na pobliskim trawniku. Ludzie sobie pewnie pomyśleli, że menelstwo z Polski nawaliło się a teraz śpi pod krzakiem. No cóż, może i coś poprzedniej nocy piliśmy, ale bez przesadyzmu. Po prostu tego dnia było bardzo ciepło.
Po 30 minutach klameczka była lepiej niż jak nowa. Minutka montażu i polecieliśmy dalej. A że to były peryferie Brna, to po następnych 3 minutkach znów przymusowy postój. Po co? No żeby zrobić fotkę ze znakiem Brno. Ale takie lipne te znaki miast mają. Nawet Sompolno na wjazdach ma jakieś takie ładniejsze i bardziej artystyczne.
Dobra teraz już lecimy. GPS ustawiony na omijanie autostrad i droga przez wiochy. Ale niestety droga nr 52, na którą wkrótce wjechaliśmy okazała się stosunkowo nudna. Jedyna atrakcja to przejazd drogą przez środek jeziora. Po kilku kolejnych kilometrach na wzgórzu po lewej stronie zauważyliśmy jakiś zameczek. No to jest okazja do przerwy. Kilka fotek z zameczkiem w tle no i trzeba zorientować się jak daleko do granicy? Kurcze to już Mikulov – czytaj granica z Austrią. No to resztę koron zamieniliśmy na euro, zatankowaliśmy motocykle i na koń. Na granicy kupiliśmy winiety na motocykle. Kobitka, która nam je sprzedała okazała się poliglotką i cholernie niesympatyczną osobą. Wjazd na Austriacką ziemie był piękny… równy asfalt, winnice to tu to tam… po prawej w oddali widać jakiś zamek… To tu, to tam nazwy kolejnych winnic… Pomyśleliśmy sobie, że tu to dopiero napasiemy nasze oczy pięknymi widokami. Wjazd do Drasenhofen utwierdził nas w tym, że Austriacy wiedzą, co piękne. No naprawdę miejscowość jak z bajki. Piękne budynki, ładna zieleń, co kawałek jakiś posąg, jakiś monument i inne takie. Skoro tu tak pięknie to, po co znowu stawać i robić fotki? Staniemy sobie w którejś z kolejnych pięknych miejscowości, za jakieś 50-70 km. O jak się myliliśmy… Wyprzedzając fakty powiem Wam, że niestety już nic ładnego w Austrii nie widzieliśmy. Wszystko, co prawda jest tam zadbane i na miejscu, ale nie ma tam nic naprawdę ładnego, wyjątkowego… Wjeżdżamy do Wiednia. Wiedeń - myślę sobie – tu znajdziemy coś ciekawego.
A więc starą metodą: wjazd do miasta, kierunek centrum i wyglądamy ciekawostek. Co prawda wiedzieliśmy już, że Wiedeń nie ma tak jak np. Brno, Praga czy Wilno, starówki gdzie każda budowla to, historia, dzieło architektury, ale przecież coś ciekawego znajdziemy. No i tu kolejne austriackie rozczarowanie… Nic, na czym warto byłoby zawiesić oko. Może i mają tam coś, co normalny turysta chętnie obejrzy, ale na pewno nie jest to turysta motocyklowy. Tu najlepiej wynająć sobie przewodnika i jakiś środek lokomocji i dopiero zwiedzać.
Z ciekawostek: w Wiedniu nie mają czegoś takiego jak zielona fala, sygnalizacja świetlna co 100 metrów, jednośladów każdego możliwego typu zatrzęsienie. Tam każdy śmiga wszystkim, ale i tak najszybsi są rowerzyści. Jedno, co zapamiętam z Wiednia to Agatę w interkomie i jej słowa: kiedy stąd wyjedziemy? A zapomniałbym, widzieliśmy coś ciekawego w Wiedniu. Piszą już nawet o tym w przewodnikach: spalania śmieci. Podobno jest dziełem architektonicznym i to w środku miasta. No ale w Polsce nie takie rzeczy mamy w środku miast Wink
Więc wyjechaliśmy. Zgodnie z wcześniejszym założeniem mieliśmy kawałek wjechać w Alpy i dopiero zacząć się kierować w stronę Bratysławy. Niestety na Alpy przyszło nam popatrzeć z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Naprawa klamki, i cholernie długi i męczący przejazd przez Wiedeń, spowodowały takie opóźnienie, że zrezygnowaliśmy. W miejscowości Gunselsdorf, odwiedziłem ścianę płaczu, by pobrać gotówkę na następny nocleg, zmieniłem cel podróży na GPS-ie i z podkulonym ogonem pojechaliśmy w stronę kempingu w Oggau (z ciekawostek: idąc do bankomaty spojrzałem przez barierkę na rzekę. Kurna tu nie ma wędkarzy! Tuż pod powierzchnią wody dziesiątki wielgachnych ryb. Tak na oko po 40-60 cm każda.).
Kamping typowo pod człowieka z zachodu: wyznaczone żywopłotem stanowiska, elektroniczna karta umożliwiająca wejście do sanitariatów. Oczywiście każdy prysznic płatny. No ale co tam, nie dla podziwiania kempingów tu przyjechaliśmy. Rozstawialiśmy namiot, zjedliśmy kolację, sympatyczny Niemiec podłączył u siebie nasze interkomy żeby podładować ich akumulatorki. Tym razem zjedliśmy „kolację mistrzów” (zazwyczaj nazywaliśmy tak śniadania) i poszliśmy spać. Niestety tego dnia ostatni raz moja komórka pozwoliła mi zajrzeć, co się dzieje w Internecie. No i tego dnia ostatni raz mogłem napisać coś na forum. W środku nocy zaczęło padać... Ale o tym to już napiszę w następnej części relacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez karaluch dnia Pią 15:13, 23 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Motorzysta
forumowicz



Dołączył: 22 Lut 2012
Posty: 433
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice Kruszwicy

PostWysłany: Pon 12:41, 19 Sie 2013    Temat postu:

Moze na ryby sie tam wybiorę Smile Czekam na nastepna czesc relacji....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Pon 21:22, 19 Sie 2013    Temat postu:

Wtorek


Noc okazała się wręcz gorąca, ale za to gdzieś w oddali grzmiało a u nas na kempingu padało i to chwilami dość zdrowo. W sumie przez całą noc było słychać, że po każdym większym opadzie deszczu, ktoś z sąsiadów coś zamykał, poprawiał, chował. Tak czy inaczej zazdrościłem tym, którzy spali w kamperach. Na szczęście koło godziny 8-9 już nie padało i można było w spokoju zacząć się pakować. Śniadania mistrzów tym razem nie było wcale, bo stwierdziliśmy, że lepiej spakować się, póki nie pada. Na szczęście, do końca naszego wyjazdu więcej już nie padało.
No to kierunek Bratysława. Droga do stolicy Słowacji była szybka i krótka. Ale już z daleka było wiadomo, że w Bratysławie szybko trafimy na interesujące budowle, widoki, itd. Dlaczego? Bo jeszcze daleko w Austrii widać było na wzniesieniu część Bratysławy z okazałym zamkiem. No to teraz można zjeść śniadanie. Zjechaliśmy z głównej drogi i rozłożyliśmy się pod kilkoma belami słomy. Były na niej jakieś „freski”, ale raczej nie miały one nic wspólnego z kosmitami, ani z człowiekiem pierwotnym zamieszkującym te tereny w prehistorii. Przy okazji odwiedziłem pobliskie pole kukurydziane i w ramach eksperymentu kulinarnego zarekwirowałem kilka kolb kukurydzy.
Po śniadanku, pożarne, męskie bekniecie i już jesteśmy w Bratysławie. Wiedzieliśmy, gdzie chcemy jechać, ale skoro jesteśmy nie po tej stronie Dunaju, to zobaczmy jak się sprawy mają z tej strony. Zajechaliśmy na parking pod mostem. Jak się okazało na miejscu, mogli z niego korzystać goście tarasu widokowego na ów moście. Ciekawie to wygląda. Wjeżdżasz pod most po to żeby wejść do windy i wjechać na taras w kształcie UFO, który znajduje się nad mostem. Wszystko fajnie, ale prawie 5 euro to dość drogo. No to kilka fotek z dołu i jedziemy na drugą stronę rzeki. Trochę w prawo, trochę w lewo i jesteśmy na parkingu strzeżonym. Zostawiamy, więc maszynerie, kaski, kurtki i idziemy zwiedzać. Już na końcu ulicy pierwsze fajne miejsce, a mianowicie Pałac Prezydencki, a przed nim mały skwerek z dość dużą fontanną. No to kilka kolejnych fotek i pniemy się w górę do Zamku Bratysławskiego. Oj jest ciężko. Jest bardzo ciepło i parno a my idziemy w spodniach i butach motocyklowych. Gdy już doszliśmy do bramy zamku okazało się, że weszliśmy najdłuższą możliwą drogą i od d… strony. Wchodzimy na teren zamku a tu jak w Azji. Sami azjaci, każdy a aparatem fotograficznym. No obrazek jak z komedii. O samym zamku nie ma co się rozwodzić: duży i na wzgórzu. Za to widoki z niego na całe miasto a w tym na Dunaj i wspomniany wcześniej taras widokowy w kształcie UFO. No to jesteśmy 10 euro do przodu a widoki równie zacne. Pospacerowaliśmy klimatycznymi uliczkami prowadzącymi w dół i wróciliśmy do motocykla. Spojrzenie na zegarek: „Czas mamy dobry. To co, Budapeszt czy kierunek Polska?” Decyzja mogła być tylko jedna: „Jedziemy na kemping do Sturovo!”
O tym mieście wiedziałem tylko tyle, że jest tam kilka kempingów i że będzie stamtąd rzut beretem do Budapesztu. Ponieważ żal było nam czasu, nie rozdrabnialiśmy się na drogi typu wolno i urokliwie, tylko pojechaliśmy krajową drogą nr 63. Było szeroko i można było zapier… ale nie dało się, asfalt można było nazwać „patatajką”. Po godzinie jazdy myślałem, że mam oberwany żołądek.
Na szczęście od połowy drogi już było lepiej. Mija jeszcze trochę czasu i wjeżdżamy do Sturova. I znów jest pięknie. Już z daleka widać ciekawie wyglądającą kopułę, ale jeszcze nie wiemy czy to jakiś pałac czy zamek? Następne zdziwienie: ledwo wjechaliśmy, a tu przy co drugiej posesji napis UBYTOVANIE. Kurcze coś w tym Szczurowie (tak sobie spolszczyłem nazwę miejscowości) musi być ciekawego. Dwa lata temu, gdy jechaliśmy do Rumunii, nocleg na Słowacji kosztował 12 euro. Myślę sobie: Stanę i zapytam ile teraz chcą? Jeśli nadal 12 euro to bierzemy. Wysuszy się namiot, prześpimy się normalnym łóżku, coś się ugotuje. No to dzwonie do jednego z „ubytovań”. Kobitka otwiera okno i każe mi poczekać. Po chwili otwiera bramę, ale już z mężem i mówi mi, jest pełnia sezonu i nie mają już miejsc, ale… jeśli pojedziemy za nimi to kilometr dalej pokażą nam super warunki. OK, jedziemy. Kilometr okazał się jednak dłuższy i skończył się w miejscowości Nana. Po drodze, co kawałek znaki na kemping. Myślę sobie: No to będziemy mieć super warunki – znów pole namiotowe. Ale jednak nie. Gospodarze zajeżdżają pod ładną posesje, otwierają bramę, drzwi do mieszkanka. Jest super! W małym domku, świeżo po remoncie, dwa mieszkanka, na końcu zabudowania duże zadaszenie, kilka stoliczków, duża huśtawka ogrodowa, murowany grill, dalej trawniczek, dwa drzewka, żywopłot a za nim część gospodarcza ogródka. Pierwsza myśl: Kurcze będzie drogo. No to ile?- pytam. 12 euro od osoby – słyszę. Bierzemy.
Szybkie rozpakowanie się. Agata prysznic, ja rozstawiam namiot żeby wysechł. Teraz znów na motocykl i lecimy do marketu. No ceny mają troszkę wyższe niż u nas, ale też nie powalają. Chyba za to taniej niż na Węgrzech, bo kilku Węgrów robi zakupy. Jako że w domku jest wyposażenie kuchni, to kupujemy produkty na jajecznicę, a po drodze u jednego z wielu gospodarzy kupujemy sobie pół melona i jakieś brzoskwinie czy coś takiego. Na kwaterze okazało się, że kiełbaska, którą kupiliśmy jest jakaś taka węgierska. Dużo w niej papryki i jest zajebiście ostra. Ostra, ale smak super. No to robimy jajeczniczkę… Oj zajeb… Takiego jadła nam było trzeba. Na deser melon… Pyszny! No jeszcze coś by się zmieściło… Wiem! Przecież mamy kukurydze austriacką. Gotuję ją, jemy i już teraz można nas z Agatą kulać.
Tuż przed wieczorkiem przyjeżdżają lokatorzy drogiej części domu. Okazało się, że to Polacy, z Poznania. Bardzo sympatyczna rodzina. Od zdania do zdania i dowiadujemy się, że oni już tu drugi rok z rzędu spędzają urlop i ciągle jeszcze mają, co w okolicy zwiedzać. Okazuje się, że Sturovo i miejscowość położona dokładnie po drugiej stronie Dunaju, Esztergom, słyną ze źródeł termalnych. Różnica polega na tym, że Słowacy mają termy pod gołym niebem, ale mieszczące na raz 12 tyś osób, a Węgrzy mają termy pod dachem. Teraz sobie przypomnieliśmy, że jakiś czas temu, motocyklista z okolic Konina wspominał nam coś o wielkich termach na granicy słowacko – węgierskiej. No, ale kto takie rzeczy pamięta...
Najedzeni, ubytovani, poinformowani, idziemy spać. W środę ma być ładna pogoda… Oby tylko Buda i Peszt okazały się warte paliwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 20:42, 21 Sie 2013    Temat postu:

Fajnie się czyta twoją relację. Szczególne pozdrowienia i szacun dla Karaluchowej. Pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Śro 22:16, 21 Sie 2013    Temat postu:

Środa.

Nie ma to jednak jak położyć się spać przesadnie najedzonym, po długaśnym prysznicu i w zajebiście wygodnym łóżku. Poranek jest piękny. Zgodnie z umową, jaką poprzedniego dnia zawarliśmy z właścicielami posesji, pakujemy się i zostawiamy bagaże i Versysa u nich na tej „głównej” kwaterze. Teraz ja wiozę Agatę a ona robi fotki. Przejeżdżamy przez most graniczny na Dunaju i jesteśmy w Esztergom. Teraz z bliska możemy podziwiać Bazylikę, którą widzieliśmy wczoraj z daleka a nie wiedzieliśmy jeszcze, co to jest. Dalej kierujemy się do Budapesztu, ale widokową trasą wzdłuż Dunaju. Droga ta ma numer 11. Niestety duża część trasy przebiega w terenie zabudowanym, więc jedzie się wolno i niestety fajnych widoków jest jak na lekarstwo. W miejscowości Visegrad na wzgórzu już z daleka widać potężny zamek, który swoje początki ma już w czasach imperium rzymskiego. No może źle się wyraziłem, Rzymianie postawili w tym miejscu graniczną fortecę. Zamek zaś został zbudowany w 1323 przez króla Węgier Karola Roberta. Ogólnie Visegrad (pisownia węgierska) jest dla Węgrów tym, czym dla Polaków Gniezno. Tyle, że Gniezno dziś jest sporym miastem, a Wyszehrad liczy sobie obecnie niespełna 2000 luda. Potem już do samego Budapesztu nie było nic godnego mojego pisania tu Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Śro 23:28, 21 Sie 2013    Temat postu:

Wjazd do Budapesztu przypominał trochę wjazd do Wiednia (oczywiście jedziemy na GPS-a, który ma jak zawsze ustawione centrum miasta). Długo, długo nic, aż w pewnym momencie ukazał się strzelisty zamek (pałac?). Budynek jakby nie z tej bajki. Dużo smukłych strzelistych wież, całość w jasnym kolorze. Dziś już wiemy, że jest to węgierski parlament. Jak się okazało, do centrum dojechaliśmy od strony Budy, przejechaliśmy przez piękny i chyba stary Most Łańcuchowy. Wjechaliśmy w starówkę (już po stronie Pesztu) i kopary nam troszkę opadły. Starówka wydawała się jakby nie miała końca a każdy budynek był wielki i stylowy. Nawet dworzec kolejowy bardzo okazale i z gustem łączył stary styl architektury nowoczesnością. Nie mając jednak tygodnia na zwiedzanie a tylko kilka godzin, skierowaliśmy się znów w kierunku rzeki. Znaleźliśmy parking, ale niestety płatny. No i tu problem, bo w kieszeni tylko kilka euro. Na szczęście tuż obok kobieta i dwóch mężczyzn rozkładali coś jakby nasze ogródki piwne tyle, że tu z drinkami. Agata zagadała coś po angielsku i miły pan (z wyglądu trochę jak menel przed rannym pójściem pod kiosk) poinformował nas, że parking jest płatny i dla samochodów, motocykl mamy postawić na chodniku i za free. Oczywiście obiecał mieć motocykl na oku a nam zaproponował żebyśmy nawet kaski zostawili i spokojnie poszli zwiedzać. Nauczeni doświadczeniem kaski wzięliśmy jednak ze sobą. Dlaczego? Kiedy zwiedzaliśmy Bratysławę bez kasków, ale w spodniach motocyklowych, to dla turystów byliśmy taką samą atrakcją jak zabytkowe budowle.
No to idziemy. Przy samej rzece mieszczą się najlepsze światowe marki hoteli, mnóstwo restauracji. Na samej rzece wycieczkowiec przy wycieczkowcu a na niektórych statkach zacumowanych na stałe znajdują się pływające bary, restauracje… Co bardzo mi się podobało w stolicy Węgrów, to Marsjanie. Jak zrobię galerię to zobaczycie, o co chodzi. Tak, czy inaczej, jest ich multum, można rzec inwazja. Dochodzimy do Mostu Łańcuchowego, którym wcześniej jechaliśmy. Przechodzimy na stronę Budy. No tyż piknie. Wielgaśny Zamek Królewski, tramwaje śmigające w górę o nachyleniu chyba z 60%. Z tej strony już nie ma zaparkowanych statków, ani tłumu ludzi. Oczywiście robiąc kolejne zdjęcia różnym detalom miasta kierujemy się w stronę następnego mostu. Po drodze dużym zoomem aparatu sprawdzamy, czy Caponord na nas czeka. Na moście Agata, co chwila staje, by zrobić kolejne zdjęcie, a ja w tym czasie zaczynam odczuwać „lęk konstrukcyjny”. Jak się idzie, to się tego nie czuje, ale jak się stoi, to przejeżdżające samochody powodują, że most pod nogami się rusza. U mnie zaczyna wtedy działać fantazja i zaczynam widzieć kolejne pęknięcia w betonie, odpadające nity, które zostały poddane ścięciu… Ma się tę fantazje inżynierską Wink. Po powrocie do motocykla nie możemy się oprzeć i zamawiamy sobie drinki. Co prawda bezalkoholowe, ale zimne, wielkie i naprawdę pyszne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Sob 0:55, 24 Sie 2013    Temat postu:

Podziękowaliśmy za „dopilnowanie” motocykla i w drogę powrotną… Tym razem jedziemy najkrótszą drogą (około 55 km zamiast poprzednich 75km). Wypada, że będzie to droga nr 10. Niby nie jest tak widokowa jak droga wzdłuż Dunaju, ale ja nie narzekałem – cieliśmy  Cała droga do „Szczurowa” okazała się bez większych zachwytów. Gdy już pomykaliśmy uliczkami Sturova, mignął mi na koniu Janek. Znaczy się Jan III Sobieski. Oczom nie wierząc, szybko znalazłem miejsce godne zaparkowania Caponorda. Cofamy się, patrzymy i faktycznie – Janek siedzi sobie na wierzchowcu i szabelką wywija. Zaskoczony tym pomnikiem, miałem sprawdzić po powrocie, co on takiego zrobił dla tej ziemi, że mu pomnik postawili (teraz sobie przypominam, że w czasie tej podróży jeszcze gdzieś widzieliśmy jego pomnik), ale oczywiście do dziś dnia tego nie zrobiłem 
Po powrocie do „bazy” nasza gospodyni zaproponowała, żebyśmy sobie jeszcze w spokoju zjedli i odpoczęli. Oczywiście mogliśmy dowoli częstować się winogronem prosto z winorośli. Były pyszne. No, ale jak mają nie być pyszne, skoro mają tyle słońca?
Po spakowaniu obu maszyn, nie pozostało nam nic innego, jak zatankować na pobliskiej stacji, włączyć GPS i wybrać opcje DOM. Plan był ambitny: nocleg na polskiej ziemi. Realia mówiły jednak, że 250 km to tego dnia już nie wykręcimy. Jechaliśmy, więc spokojnie i bez narażania się na niepotrzebne wydatki. Jak się okazało już po kilkudziesięciu kilometrach, opłacało się jechać spokojnie, rozkoszując się widokami. W jednej z wiosek „pan władza” zaczaił się w iście PRL-owski sposób. Jego widać nie było, ale on zza krzaka „suszył” już z bardzo daleka.
Wracając do samej Słowacji: Jeszcze na ostatniej kwaterze, wspomniany wcześniej pan Poznaniak mówił, że te strony są najbiedniejsze w całej Słowacji. No nie chciałem w to wierzyć będąc jeszcze w Sturovie. Ale przecież Sturovo to, po pierwsze miasto graniczne, po drugie kurort wypoczynkowy z termalnymi wodami, po trzecie mają Sobieskiego Wink Teraz jadąc drogą 564 a potem 66 (aż dziw, że nie postawili tu knajpki z nazwą drogi) w kierunku miejscowości Zvolen, mogę powiedzieć, że zgadzam się z moim rozmówcą. Niektóre mijane wioski przypominały wioskę z filmu „Pieniądze to nie wszystko”. Nawet ludność była taka… „bez nadziei w oczach”. No i z wyglądu bardziej przypominali „południowców” niż Słowaków znanych nam z terenów granicznych z Polską. Specyficzna też była zabudowa tego regionu. Wszystkie domy były długie i wąskie, ustawione prostopadle do ulicy. Niby każdy był inny, ale wszystkie miały, prawie przez całą długość, przeszklony w stronę podwórka korytarz, z którego wychodziły drzwi do kolejnych pomieszczeń. Tam gdzie kończył się ów korytarz, zachowując tą samą bryłę, budynek przechodził w część gospodarczą. Na szczęście im bliżej byliśmy naszego kraju, tym bardziej widać było, że i Słowakom lepiej się wiedzie. Od miejscowości Zvolen do miejscowości Kremnica i dalej do Horna Stubna trasa była stworzona jakby specjalnie dla motocyklistów. Najpierw szybka autostrada, ale taka, jaką lubimy - pełna szybkich łuków i zakrętów. Na tym odcinku Agata ćwiczyła szybką jazdę w łukach. Mogła ćwiczyć spokojnie, bo ruch był mały. Po zjechaniu z autostrady, też mogła ćwiczyć, ale już nie szybkie łuki a typową jazdę górskimi winklami. Naprawdę ten odcinek drogi polecam każdemu, kto kocha motocykle i adrenalinę. Minęliśmy też kilka zamków i ich ruin, ale wiecie jak to jest, kiedy już się wraca. Człowiek nie myśli wtedy o niczym innych niż o jeździe i domu. Ale jakaś fotka z tego odcinak też się trafiła Wink Jak tylko skończyły się winkle, stwierdziliśmy, że robi się późno i czas znaleźć kolejny nocleg. I to zadanie okazało się nadzwyczaj trudne. W pobliskich miejscowościach wszystkie kwatery były zajęte. Dodatkowym utrudnieniem było to, że w tym regionie ludzie są niechętni w stosunku do motocyklistów i bardzo mocno to odczuliśmy w ich zachowaniu. Nocleg udało się znaleźć dopiero w miejscowości Martin. Ale o tym opowiem w następnej części relacji, bo po północy, to za diabła nie mam weny do pisania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Nie 0:06, 25 Sie 2013    Temat postu:

Do miejscowości Martin dotarliśmy już po zmroku. Wieczorem jeszcze ciężej znaleźć nocleg w mieście, które widzisz pierwszy raz w życiu. Agata była już bardzo zmęczona i jazdą i bezowocnym szukaniem noclegu. Zdecydowałem, że lecimy na miejscowy kamping i tu się prześpimy w namiocie. Jadąc na ów „legowisko”, na 400 m przed celem zobaczyłem na budynku znany w tej części świata napis „ubytovanie”. Zgasiłem motocykl, naciskam dzwonek przy bramie… Czekam… Nic… No to znów na motocykl, ale słyszę, że ktoś krzyczy coś z okna. Poczekałem jeszcze z 3 minuty. Zapaliło się światło na podwórku. Podchodzi do bramy facet w wieku około 65 lat i już po pierwszym jego zdaniu mam ochotę powiedzieć mu: „Pier… się stary ch… Jak nie chcesz gości i kasy to zdejmij sobie ten szyldzik ze ściany i nie marnuj czasu ludziom, którzy szukają na noc konta i uczciwie za niego płacą!” No nie cierpię takich typów. Już w pierwszym zdaniu ma gość do ciebie pretensje, że chcesz mu dać zarobić i to w tym, w czym się ogłasza. Gość daje ci do zrozumienia, że to przez ciebie ma nieudane życie seksualne, że to przez ciebie żona jego wygląda jak ptasi pocisk na szybce twojego kasku… Masakra.
Po uzgodnieniu kwoty i warunków noclegu, facet zamyka psa i otwiera bramę. Wprowadzam Caponorda, wprowadzam Versysa… Oczywiście motocykle muszą stać dokładnie we wskazanym miejscu i spróbuj przesunąć je 15 cm nie po myśli gospodarza… I co znowu? No pretensje, że chcesz zdjąć z motocykli bagaże… Przecież najlepiej by było jakbyś wszedł tak jak stoisz i przespał się na siedząco, nie dotykając pościeli, już nie mówiąc o skorzystaniu z toalety. OK, jesteśmy rozpakowani, umyci, coś zjedliśmy, idziemy spać…
Rano robimy to, co każdego poprzedniego dnia. Różnica jest tylko taka, że tym razem zaskakuje nas widok z okna, bo kiedy tu przyjechaliśmy była już ciemnica i nic nie było widać. Gotowi do jazdy jesteśmy koło godziny 10:00. Agata już gotowa do ruszenia, ja tylko jeszcze założę rękawice i lecimy… Rękawice… No przecież wczoraj je tu zdjąłem. Rzeczy przetrząsnęliśmy dwa razy i nie ma. Nasz „sympatyczny” gospodarz stoi przy bramie, więc mówię mu, że nie mogę znaleźć rękawic i chciałbym jeszcze sprawdzić w pokoju, czy gdzieś nie zostały. Oczywiście idziemy sprawdzić w pokoju. Nie ma, ale być ich nie mogło, bo przed wyjściem z pokoju klika razy sprawdzaliśmy czy czegoś nie zostawiliśmy. Pytam więc, czy on ich gdzieś nie widział? Oczywiście, że ich nie widział. Dziwne… Wieczorem, jak wjeżdżałem na podwórko, jeszcze je miałem. Podwórko było zamknięte na noc… Duchy je wyniosły? No, ale cóż, przecież nic już nie zrobię. Wyciągam z kufra drugą parę - wiecie takie, co to się je ma, jak w cieniu jest więcej niż 30 na plusie.
Niestety o 10:00 nie ma jeszcze 30 stopni. Na szczęście słońce świeci i nie ma żadnych chmur. Chyba nie zamarznę. Szybko dojeżdżamy do Ziliny, a stąd do granicy w okolicach Zwardonia już naprawdę blisko. Na pierwszą polską stacje wjeżdżam na oparach. Znów paliwo poniżej 6 zł za litr. Robimy sobie małą przerwę i cieszymy się, że my jedziemy już do domu, a nie ruszamy dopiero. Od rana nie staliśmy w żadnym korku, a mijaliśmy nawet kilkukilometrowe w przeciwnym kierunku. No cóż… długi weekend.
Droga do Żywca jest bardzo widokowa i szeroka, więc póki jeszcze mam siłę i chęci, pstrykam zdjęcia w czasie jazdy. No tylu zdjęć na motocyklu to Agata jeszcze nie miała.
Teraz już bez sentymentów: jedziemy cały czas drogą nr 1, żadnych zbędnych przestojów i przedłużeń. Tę część kraju przemierzaliśmy tyle razy, że nie ma sensu nią się rozczulać. Żeby do końca nie jechać tak nudną drogą i z prędkościami takimi, że Agata musi trzymać się kolanami zbiornika, za Częstochową skręcamy w lewo i w konsekwencji przejeżdżamy przez Bełchatów, potem trochę się przebijamy na Sieradz, a stąd lecimy na Turek i Konin.
Nie wiem dokładnie, o której byliśmy pod garażem, ale mieliśmy przed sobą jeszcze kilka godzin dnia. Rozpakowaliśmy motocykle, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i pojechaliśmy na późny obiadek do rodziców Agaty.

Podsumowując:
Wyprawa trwała 6 dni.
W namiocie spaliśmy dwie noce.
Padało połowę jednej nocy – akurat jak nocowaliśmy w namiocie.
W sumie Caponordem zrobiłem 1776 km. Agata Versysem zrobiła trochę mniej, bo na zwiedzanie Brna i Budapesztu pojechaliśmy tylko Caponordem.
Na paliwo wydaliśmy w sumie około 960 zł.
Pozostałe koszty - niecałe 800 zł.
Motocykle średnio spaliły nam 5,18 Caponord i 4,13 l/100 km Versys.

Ogólnie było warto. Kolejne trzy stolice można odhaczyć na liście miejsc, w których się było. Agata zdobyła kolejne kilometry doświadczeń. Koszty…? No cóż, paliwa za 2 zł nie kupisz, a reszta… jak szalejesz, tak płacisz… Można było taniej, ale czasem lepiej parę złociszy poświęcić i zadowolić piękniejszą część wyprawy.
Ale upewniłem się też w jednym: jeśli jechać gdzieś motocyklem, to tylko na wschód lub południe od Polski. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki. W tym przypadku wyjątkiem są Alpy – kiedyś się tam wybierzemy. I jeszcze jedna prawda: tam gdzie ludziom jeszcze się w dupach nie poprzewracało od kasy, tam znajdziesz prawdziwą przygodę, sympatycznych ludzi i pozytywne wspomnienia do końca życia. Tam gdzie już nastał kapitalizm… pilnuj starych rękawic. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez karaluch dnia Nie 19:49, 25 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Nie 0:12, 25 Sie 2013    Temat postu:

A od jutra zaczynam robić galerie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Motorzysta
forumowicz



Dołączył: 22 Lut 2012
Posty: 433
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice Kruszwicy

PostWysłany: Nie 14:44, 25 Sie 2013    Temat postu:

Opisanie wyprawy super, ciekawe jakie są zdjecia Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
karaluch
Administrator



Dołączył: 21 Mar 2011
Posty: 1040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sompolno

PostWysłany: Pon 22:47, 26 Sie 2013    Temat postu:

Oceń sam [link widoczny dla zalogowanych]
Oczywiście pod prawie każdym zdjęciem opis.
Miłego oglądania. No i może następnym razem ktoś się zdecyduje i z nami pojedzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.motosompolno.fora.pl Strona Główna -> Imprezy, wyjazdy, szybkie ustawki / Relacje z wypraw, wycieczek, imprez... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin